Wczoraj przydarzyła mi się historia na tyle zabawna, że ją zapamiętałem aż do dziś, a zarazem na tyle nudna, że z powodzeniem nadaje się na łamy tego tu oto bloga.
A było to tak:
Późnym przedpołudniem (a więc w okolicach godziny jedenastej z jakimiś niedużymi minutami) stwierdziliśmy, że córka nasza gdzieś zapodziała wszystkie temperówki. Ponieważ końcówki jej kredek i ołówków wyglądały jak wierzby rosochate w wersji bonzai, udaliśmy się na polowanie.
Misja raczej trywialna: rok szkolny zaczął się stosunkowo niedawno, więc przyborów szkolnych powinno być wszędzie moc. Zaczęliśmy od uderzenia do Carrickmines, bo jest względnie niedaleko, a także ma całkiem pokaźną ilość sklepów, co wróżyło rychły sukces.
Żeby było bardziej nowocześnie, postanowiliśmy znaleźć temperówkę elektryczną.
Zaczęliśmy od PC World, może nie dlatego, że to typowy sklep z przyborami szkolno-biurowymi, ale po pierwsze był na samym skraju, a po drugie można tam było zasięgnąć języka. Zgodnie z oczekiwaniami, temperówek nie mieli, ale zasugerowali udanie się do sąsiedniego Curry's.
W Curry's też nie mieli - najpierw nam zasugerowali PC World, potem, usłyszawszy, że właśnie stamtąd przyszliśmy, przekierowali nas do Home Base.
Zanim doszliśmy do Home Base, zahaczyliśmy jeszcze o Harvey Norman (bo był po drodze), ale bez skutku. Odsyłali nas stamtąd do PC World, Curry's oraz Home Base. Po takiej ilości odnośników do Home Base, wchodziliśmy tam z przeświadczeniem, że powita nas dziki tabun temperówek wszelakich maści, odmian i temperamentów. Zamiast tego jednak smętny pan z obsługi zapewnił nas, że nie mają żadnych temperówek - ani elektrycznych, ani parowych ani nawet kwantowych. Natomiast powinniśmy niezwłocznie sprawdzić w PC World, Curry's oraz Harvey Norman, bo tam na pewno coś będzie.
Po chwili zadumy spróbowaliśmy jeszcze zajrzeć do Smyths, bo tam przecież dziecięce rzeczy i zabawki, a rok szkolny ledwie co wystartował, więc a nuż. Niestety, mówiąca z podejrzanie polskim akcentem pani z obsługi objaśniła nam, że temperówki, owszem, były, ale już wyszły.
Zupełnie już zrezygnowani poszliśmy jeszcze do Woodies, gdzie już na wstępie poinformowano nas, że temperówek nie ma, nie było i nie będzie.
No dobra. Pogodziliśmy się z nieubłaganą rzeczywistością po czym, w szyku zorganizowanym, udaliśmy się w kierunku Cornelscourt, gdzie w Dunnes Stores, w dalekim narożniku, znajduje się przecież dział z artykułami szkolnymi.
I owszem, trafiliśmy tam na temperówki, ale tylko w zestawie z linijką, cyrklem, kątomierzem, martwym Indianinem oraz - małym druczkiem - pięćdziesięcioma kilogramami końskiego nawozu gratis. Chcąc nie chcąc nabyliśmy cały ten galimatias, z twardym postanowieniem przekazania potem wszystkiego, co nie jest temperówką, na rzecz lokalnych organizacji charytatywnych.
W ostatnim podrywie zaatakowaliśmy jeszcze Easons w Dundrum. I tam oto oczom naszym objawił się Święty Graal wszystkich poszukiwaczy temperówek. W kąciku z pomocami szkolnymi znaleźliśmy albowiem temperówki ręczne, elektryczne, na korbkę, duże, małe, w dużych zestawach, w małych zestawach, bez zestawów, a w niektórych przypadkach nawet bez temperówek. Innymi słowy, nic tylko wybierać.
Wybraliśmy więc jedną temperówkę elektryczną, jedną na korbkę i jedną zwykłą, blaszaną, o napędzie palcowo-uchwytowo-rotacyjnym.
Pełni dumy oraz szczęśliwi udaliśmy się wreszcie ku domowi. Tam podjęliśmy próbę zatemperowania nieszczęsnych rosochatych kredek.
I tu - niepowodzenie.
Kredki te mają bowiem trójkątny przekrój (żeby małe rączki mogły lepiej ćwiczyć uchwyt), co oznacza, że nie mieszczą się do standardowej temperówki, i to niezależnie od tego, czy jest ona napędzana parą wodną, ciekłym pięciometylenodwutiokarbominianem potasu czy pedałami. Pardon, gejami. Trójkątna kredka ma bowiem średnicę dziewięć milimetrów (jestem prawdopodobnie pierwszym, który próbuje podać średnicę trójkąta, na szczęście w tym miejscu wszyscy czytelnicy już dawno śpią, a ci, którzy jeszcze nie zasnęli, mają już srodze stępione gruczoły matematyczne, więc niczego nie zauważą), a standardowa temperówka ma średnicę 7 mm. Ponieważ drewno nie jest zbytnio ściśliwe, a temperówka rozciągliwa, spojrzeliśmy smętnym wzrokiem na pryzmę piętrzących się niebezpiecznie temperówek i jużeśmy mieli zacząć szpetnie kląć, kiedy z pokoju naszej pięcio(a niebawem już sześcio-)letniej córki dobiegło radosne:
- Znalazłam!
Znaleziskiem okazała się być zwykła, ręczna temperówka o średnicy 9 milimetrów, porzucona wieki temu gdzieś pod łóżkiem.
Gdybyśmy więc trzy godziny wcześniej zanurkowali pod łóżko, zaoszczędzilibyśmy sobie trzech godzin poszukiwań, sterty bezużytecznych temperówek, martwego Indianina oraz pięćdziesięciu kilogramów końskiego nawozu gratis. No ale kto to mógł przewidzieć...
Tak więc dziś rano dziecko poszło do szkoły z kompletem zaostrzonych kredek i ołówków. Misja zakończona sukcesem. Howgh!
Kiedyś z kredką szło się dziecku kupować buty (jak dziecko akurat nie mogło towarzyszyć) a teraz czasy takie że z kredką trzeba chodzić żeby temperówkę dopasować… Zaczynam szukać u siebie gruczołów matematycznych, da się to jakoś wymacać?
Pewnie się da, ale na mnie nie licz :]
Tak właśnie myślałam, że te najtańsze byłyby najlepsze, przerabiałam to już. Jest taki typ temperówki, która ma pojemniczek walcowaty, niewielka, ona bierze wszystko.
Ach te 'podłóżka' naszych dzieci.
Trzeba jej było jakąś katanę [lub inną siekierę] kupić. Nie dość, że można ostrzyć kredki, to i można za jej pomocą inne problemy rozwiązać.
Hmmm… Ja latami używałam temperówki z żyletka, rewelacyjna, temperowała wszystko, nawet te ulubione wymalowane prawie do zera kolory i ogryzek wielkosci 2 cm nadal rysował. Jest tylko mały problem, dziś mam 4 temperówki i ani jednej żyletki…. A jej poszukiwania trwają już trochę… Pomocy!!!