Miałem sześć albo siedem lat, kiedy po raz pierwszy dostałem swoją własną kartę biblioteczną. Mogłem po prostu wejść do miejsca pełnego książek i zabrać kilka z nich do domu.
Poczułem władzę. Cała ta wiedza dostępna w zasadzie bez ograniczeń - i to całkiem za darmo!
Przez większą część swojego dzieciństwa i młodości byłem prawdziwym molem książkowym. Nigdy nie przejmowałem się żadnymi statystykami czytelniczymi ani rekordami - po prostu zawsze lubiłem czytać. I zawsze była jakaś biblioteka pod ręką. Potem człowiek zaczął zarabiać własne pieniądze i gromadzić własne książki. A jeszcze potem okazało się, że składowanie książek kosztuje, więc przed wyjazdem za granicę pozbyłem się większości swojej kolekcji i przerzuciłem się na e-booki, bo taniej, wygodniej i ogólnie bardziej.
Tak, tak, wiem, e-book nie pachnie i nie ma klimatu. Co jednak nie zmienia faktu, że jest pod pewnymi względami bardziejszy. Nie ma sensu się spierać, a tak w ogóle to w dupę sobie włóż tę patelnię.
Niedawno jednak stwierdziłem, że warto raz jeszcze spróbować zanurkować w świat książek z papieru. Podreptałem więc do lokalnej biblioteki i spytałem, czy mogę się zapisać. Okazało się, że jak najbardziej. Trzeba było tylko okazać jakiś dowód tożsamości (np. prawo jazdy) oraz potwierdzenie adresu zamieszkania (np. świeży rachunek za prąd), a potem jeszcze wymyślić PIN chroniący nasze konto. W ciągu pięciu minut pan w recepcji wydrukował mi dwie kopie karty bibliotecznej: jedną "normalną", wielkości karty kredytowej, drugą mniejszą, za to z dziurką, do przyczepienia do breloczka z kluczami. Na karcie widnieje mój podpis, numer użytkownika (który jest jednocześnie loginem do systemu on-line) oraz kod paskowy do automatycznej identyfikacji w Maszynie Bibliotecznej.
Maszyna Biblioteczna odciąża pracowników, a także daje możliwość odwiedzania biblioteki bez konieczności utrzymywania jakiegokolwiek kontaktu z żywym człowiekiem, czyli raj dla introwertyka 🙂 Maszyna owa działa w ten sposób, że najpierw dźgamy paluchem na ekranie co chcemy zrobić (oddać czy wypożyczyć). Jeżeli wypożyczamy, najpierw logujemy się swoją kartą, potem kładziemy wypożyczane książki na czytnik (można wszystkie na raz, Maszyna uzywa technologii NFC i potrafi sobie poradzić ze stertą kilku książek), za chwilę na ekranie pojawia się lista tytułów i autorów, potwierdzamy, na koniec Maszyna pyta, czy chcemy wydruk potwierdzenia, nie chcemy, dziękuję, do widzenia. Natomiast jeżeli oddajemy, po prostu kładziemy wszystkie książki na czytnik (nie trzeba się nawet logować) - potwierdzamy listę tytułów i brak chęci wydruku potwierdzenia - i już. Aha, przy oddawaniu trzeba na koniec pamiętać o przełożeniu książek z Maszyny do stojącego obok plastikowego pudełka, żeby zwolnić Maszynę kolejnemu klientowi.
Takie Maszyny stoją w każdej bibliotece co najmniej dwie, dla wygody (i pewnie też dla nadmiarowości).
To był tort. A teraz kilka wisienek:
- Biblioteki państwowe w Irlandii są w całości subsydiowane z podatków. Innymi słowy - wszystko jest za darmo! (tzn. "za darmo" rozumiane jako "płacę podatki, a w zamian dostaję drogi, mosty i biblioteki").
- Można wypożyczyć do 12 książek na raz. A tak naprawdę do 12 "rzeczy" na raz, bo oprócz książek mają też czasopisma i... planszówki, przy czym te ostatnie można wypożyczać chyba maksymalnie dwie na raz.
- Biblioteki są połączone w jeden wspólny system (od razu przychodzi na myśl pratchettowa "L-Space"). Jeżeli potrzebujemy jakąś książkę, która obecnie jest w bibliotece w Cork, a sami mieszkamy, dajmy na to, w Limerick, po prostu zamawiamy książkę do biblioteki w Limerick (za pomocą konta on-line) i za parę dni pojawi się ona u nas, na osobnej półce "rezerwacje", z karteczką z numerem naszej karty bibliotecznej. Mamy około tygodnia na odebranie książki, potem wraca ona do puli ogólnej.
- Każdy egzemplarz książki jest na bieżąco śledzony, więc jeżeli czegoś szukamy, możemy sprawdzić ile jest egzemplarzy i co się z każdym egzemplarzem dzieje. Czy jest wypożyczony, czy dostępny (i gdzie), czy w tranzycie i tak dalej.
- Nie ma kar za nieterminowe oddanie! Można książkę trzymać i pięć lat i nie zapłacimy żadnej kary[1].
- Są jednak terminy oddania książki (21 dni od wypożyczenia), na trzy dni przed upływem terminu dostaniemy e-mail z przypomnieniem - można przedłużać używając konta on-line. Przy czym jeżeli ktoś inny potrzebuje danej książki, a ta akurat siedzi u nas, to zobaczymy na koncie on-line, czerwonymi literami, informację o tym, ile osób aktualnie czeka na daną książkę, a także nie będziemy w stanie przedłużyć wypożyczenia więcej niż trzy razy (za każdym razem o 21 dni, czyli łącznie o 63 dni, czyli maksymalnie można mieć książkę wypożyczoną przez 84 dni). Jeżeli natomiast na daną książkę nie ma akurat zapotrzebowania, można przedłużać bez limitów.
- Biblioteki służą też jako miejsca do nauki. Można sobie zarezerwować stolik na dany dzień i godzinę, przyjść i się tam uczyć. Starsze dzieciaki z podstawówek często korzystają z tej opcji. Czasami jej nadużywają, na przykład jeżeli rodzice nie są w stanie odebrać ich na czas spod szkoły, odbierają dziecko z biblioteki.
[1] Żeby jednak nie było całkiem sielankowo, a także, żeby ludzie nie nadużywali systemu, jeżeli zdarzy nam się nie oddać książki przez zbyt długi czas, nasze konto biblioteczne zostanie zawieszone do czasu zwrócenia książki. Jeżeli natomiast książkę zgubiliśmy lub zniszczyliśmy, a chcemy dalej móc wypożyczać, musimy zapłacić za wymianę książki na nową. Nie jest to jednak "kara" w ścisłym sensie, po prostu pokrywa się koszt nabycia przez bibliotekę nowej książki. Albo możemy dostarczyć inny egzemplarz tej samej książki własnoręcznie - wtedy unikniemy opłaty, a nasze konto też zostanie odblokowane.
Reasumując - bardzo mi się ten system podoba, jest solidnie pokumany i najwyraźniej działa.
Aha, i jeszcze coś: w dzisiejszych czasach, kiedy większość woli czytać na ekranach, w bibliotekach irlandzkich jest na ogół cisza i spokój (nie licząc krótkiego okresu wczesnym popołudniem, kiedy dzieciaki siedzą i studiują - wtedy zawsze jest odrobina szumu). Mając chwilę czasu do zabicia, warto sobie pójść w zaciszny kącik między półkami i zatonąć w jakiejś historii.
Polecam spróbować!
Skomplikowane u was to wyrabianie karty. U nas po prostu podaje się dowód (plastik z chipem) i automat se zczytuje dane, potem trzeba zapłacić 5 € haraczu za rok korzystania z biblioteki. Dzieci do 12 r.ż mają plastikową kartę, reszta wypożycza wkładając dowód do czytnika. Czytniki obsługuje u nas ciągle bibliotekarz. Wypożycza się na raz max 10 książek (innych rzeczy jakoś mniej) na raz, choć ja sprawdziłam, że na hasło “jestem pracownikiem świetlicy dla dzieci” można wziąź 10 więcej. Oddać trzeba po miesiącu, ale można raz przedłużyć. Za nieoddanie na czas są naliczane kary po bodajże 50 centów od książki za dzień, co przy 10 książkach może bardzo szybko wyprodukować niezłą kwotę. Konto intenetowe chyba podobnie działa. Można też łączyć karty całej rodziny w jedno konto i podglądać kto co wypożyczył i kiedy ma oddać. Raz założywszy kartę, można korzystać z wszystkich bibliotek publicznych należących do sieci, sprawdzać w necie, gdzie dany tytuł jest dostępny i za drobną opłatą ściągnąć wybrane książki do “swojej” biblioteki. Gdy biblioteka zamknięta, książki można wrzucić do specjalnej skrzynki, a nasza wiejska biblioteka pracuje przeważnie od południa do godziny 20, plus sobotnie przedpołudnie.
Podoba mi się taki system. Przez kilka lat pracowałam w Bibliotece Naukowo-Technicznej pewnego biura konstrukcyjnego jeszcze w czasach PRL. Przed wyjazdem tu masę książek rozdałam, wzięłam te najukochańsze, część wysłałam na Litwę. Teraz dość często kupuję książki na czytnik. W Berlinie nawet jest księgarnia z polskimi książkami, ale jeszcze do niej nie trafiłam- jest dość daleko i dojazd skomplikowany. A przed wyjazdem z Polski to oczywiście zakupiłam nieco książek “na zapas”.
Krok 2.: Korzystaj z bibliotek!
Krok 1.: Potwierdź, że nie jesteś wielbłądem i mieszkasz w Irlandii
Krok 0.: Mieszkaj w Irlandii
Biblioteka UJ też miała (nie wiem jak teraz, ostatni raz korzystałem z 20 lat temu, gdy włosów miałem więcej na czubku głowy niż po bokach) łatwe wypożyczanie na kartę z kodem paskowym, z szukaniem i rezerwacją przez terminale.
A w naszej szkole (podstawowej) dalej jest pan bibliotekarz, który pracowicie na dedykowanych tekturowych kartkach wypisuje dane wypożyczenia… Nie wspominając o skorowidzach, które chyba tylko on sam otwiera… Jedyne co jest najbardziej załamujące to tablica czytelnictwa z podziałem na klasy i miesiące, w której kratkach nierzadko są liczby jednocyfrowe (klasy ~20 osobowe)
A z kolei ja, korzystając z biblioteki gminnej miałem zeszycik, w którym – oprócz zapisanych książek (tytuł, autor, data pożyczenia, plot) miałem wypisane serie typu Tomek Wilmowski, Pan Samochodzik, Holmes, żeby znać kolejność i nie pomylić chronologii…
Do biblioteki też należę od dziecka, na początku była to biblioteka szkolna bez żadnych formalności.
Obecnie, w Australii, należę do mojej biblioteki dzielnicowej, która ma chyba 6 oddziałów, z tego dwa poniżej 5 km od naszego domu.
Zasady zapisu i wypożyczania podobne jak u Ciebie. Jeśli książka jest w czytaniu, można ją zerezerwować – powiadomią mailem kiedy będzie do odebrania. Mają też zorganizowane usługi ochotników, dla czytelników, którzy nie są w stanie dotrzeć do biblioteki.
Przepraszam, ale zawsze mnie to męczyło: czy w Australii książki też są do góry nogami, czy tylko ludzie?
Wypisz-wymaluj, opisałeś biblioteki norweskie (z pominięciem kilku drobnych i niewiele znaczących szczegółów).
W bibliotekach zlokalizowanych w większych miastach w Polsce jest podobnie.