Obejrzałem sobie całkiem niedawno "Oblivion" z Tomem Cruisem (film z 2013 roku) i ze smutkiem stwierdzam, że to już nie to samo, co "Raport mniejszości" czy "Mission Impossible". I nie wiem, czy przemawia przeze mnie melancholia, że "kiedyś było lepiej", czy faktycznie film jest gorszy.
Nie ma się jednak co oszukiwać: film jest po prostu ubogi. Uboga jest zarówno obsada (w zasadzie gra tylko czwórka, może piątka aktorów, plus parę postaci w tle) jak i fabuła. Trzeba przyznać, że efekty specjalne są zrobione całkiem nieźle, ale to w sumie norma współczesnego kina, uzbrojonego w cały arsenał komputerowo generowanych sekwencji.
Uwaga, teraz będę zdradzał szczegóły fabuły, więc jak ktoś chce jednak sobie ten film obejrzeć, niech dalej nie czyta, bo nie będzie miał niespodzianki.
Jack Harper jest technikiem obsługującym drony obronne. Drony bronią takiej wielkiej maszyny, która zasysa z powierzchni Ziemi wodę i (chyba) inne rzeczy, ale głównie wodę z oceanu. Dzieje się tak, ponieważ ludzkość wskutek wojny musiała przenieść się na Tytana, jako że większość powierzchni Ziemi została skażona i nie nadaje się do życia, a maszyna zasysająca wodę (i inne inszości) robi to po to, żeby następnie przetransportować to wszystko na Tytana, ku chwale tych, którzy wojnę przeżyli i tam teraz mieszkają.
Wojna była prowadzona przeciwko Scavengersom, którzy w nagły i niespodziewany sposób zjawili się na Ziemi. Trzeba było wytoczyć najcięższe działa, czyli broń atomową, co doprowadziło do takiej a nie innej sytuacji. Scavengersi jeszcze trochę się panoszą na ZIemi, ale to tylko niedobitki, główne siły zostały wybite.
Technicy utrzymujący drony w sprawności przechodzą obowiązkowe "czyszczenie pamięci" raz na dwa tygodnie, żeby - w razie, gdyby zostali schwytani przez Scavów, nie dało się z nich wydobyć żadnych kluczowych informacji. Reszta ludzkości rozwija się spokojnie na Tytanie, a Jack jest w trakcie swojego ostatniego, dwutygodniowego dyżuru, po którym leci na Tytana, rozpocząć "normalne" życie.
Co się okazuje?
Okazuje się, że to wszystko to bujda i złuda. Nie było żadnej wojny. Nie było żadnego skażenia atomowego. Nie ma żadnej ludzkości na Tytanie. Niedobitki Scavengersów to tak naprawdę ludzie, którym udało się przeżyć inwazję Obcych. Jack Harper (oraz jego koleżanka na dyżurze) są sklonowani w dziesiątkach (a może setkach?) egzemplarzy i tak naprawdę pilnują, żeby drony nie zostały zniszczone przez wciąż jeszcze broniące się niedobitki ludzi. Obcy chcą w ten sposób wyssać z Ziemi ile się da (w szczególności: całą wodę, która jest dla nich materiałem bardzo cennym), a potem odlecieć.
To wszystko Jack (numer 49) odkrywa krok po kroku. Potem do gry wchodzi jeszcze zahibernowana od ponad 60 lat babka, która - jak się okazuje - zna Jacka, chociaż on jej za bardzo nie kojarzy (aczkolwiek wydaje mu się, że śniła mu się parę razy), a która okazuje się być jego żoną z czasów przed inwazją. Szefa Scavów (którzy są po stronie "dobrych", czyli ludzkości) gra wciąż krzepko trzymający się Morgan Freeman. Żonę Jacka - Olga Kurylenko, zaś jego sklonowaną partnerkę na służbie raczej mało znana (przynajmniej mi) Andrea Riseborough.
Trzeba przyznać, bardzo fajnie się ogląda te wszystkie efekty, zarówno na pustynnej Ziemi, jak też w kosmosie, na orbicie wokółziemskiej. Jest też kilka świetnie skomponowanych scen walki w powietrzu - drony bojowe mają dość interesujące wyposażenie, podobnie jak pojazd Jacka. Dość niezwykła jest też scena, w której Jack walczy z własnym klonem - dwóch Tomów Cruisów to podwójna radość 😉
Tak więc oglądanie "Oblivion" to nie jest czas całkiem utracony; jeżeli komuś zależy na czystej, nieskażonej szczyptą intelektu rozrywce i efektach specjalnych, nie będzie zawiedziony.
Moja prywatna ocena: 4/10.
Jeżeli chcesz do komentarza wstawić kod, użyj składni:
[code]
tutaj wstaw swój kod
[/code]
Jeżeli zrobisz literówkę lub zmienisz zdanie, możesz edytować komentarz po jego zatwierdzeniu.