Kiedy przychodzi w życiu okres na powiększanie rodziny, okazuje się nagle, że ilość czasu, którym dysponują rodzice, maleje praktycznie do zera. Czasami człowiek jest tak zagoniony, że cieszy się z możliwości pójścia do WC bez dziecka na karku.
A jak się przy tym jeszcze pracuje (trzeba zarobić na papier toaletowy) i próbuje mieć jakieś hobby, sprawa zaczyna wyglądać naprawdę beznadziejnie.
Na szczęście można (ba, nawet trzeba) nauczyć się multitaskingu, czyli po naszemu wielozadaniowości. Na przykład słuchać audiobooków w samochodzie. Albo blogować podczas lunchu.
Tak mi się ostatnio składa, że jedyny czas na pisanie bloga mam w czasie krótkiej przerwy na już-nie-śniadanie-jeszcze-nie-obiad, czyli posiłek zwany w tej części Drogi Mlecznej lunchem.
Skoro blog, to obowiązkowo jakieś urządzenie elektroniczne z klawiaturą i ekranem. No i miejsce. Wybór miejsca jest bardzo ważny.
Od niedawna moim ulubionym miejscem do blogowania jest jadłodajnia położona w piwnicy przy Leeson Street, w południowej części centrum miasta. Oops, pardon, Dublina.
Powyższy żarcik pojawia się na tym blogu regularnie. Pomimo prawie ośmiu lat spędzonych w stolicy Irlandii, nadal nie potrafię myśleć o Dublinie inaczej jak o dużej wiosce. Nie ma w tym niczego pejoratywnego. Wychowałem się na wsi i określenie "wsiun" przyjmuję z dumą 😉
Peacock Green, czyli po naszemu Paw Zielony, to typowa dublińska lunchownia, świecąca pustkami poza szczytem, a zatłoczona po same uszy w okolicach wczesnego popołudnia. Ma kilka zalet. Po pierwsze leży w dogodnym miejscu - wokół jest mnóstwo różnych biznesów dużych i małych (w tym również zmywak mojego obecnego pracodawcy), po drugie nie straszy cenami (można zjeść całkiem smacznie i pożywnie za 5-7€), no i po trzecie wreszcie karmią dość zdrowo.
Ponieważ ostatnimi czasy zacząłem się trochę przyglądać temu, co jem, stwierdziłem, że miejsc ze zdrową żywnością jest w centrum Dublina niezbyt wiele, a już takich, w których żywność owa nie zrujnuje domowego budżetu, jest jak na lekarstwo. Peacock Green ma tu u mnie dużego plusa, bo naprawdę jest z czego wybierać. Moim ulubionym zestawem jest sałatka na winie ("co się nawinie to do sałatki"), z ulubionymi składnikami w postaci ciecierzycy, Kolesława (nie umiem inaczej wyobrazić sobie wymowy słowa "coleslaw") oraz marchwi. Do tego opcjonalnie Veggie Delish, czyli zapieczone w cieniutkim cieście rozmaite zielone smakołyki w towarzystwie żółtego ryżu. Od czasu do czasu pozwalam sobie też na małą czarną - zwłaszcza wtedy, gdy zjem już danie główne, a wątek jeszcze mi się nie domknął.
Wystrój Pawia Zielonego jest mieszany. Miejscami przypomina późnego Gierka, miejscami klasyczny pub irlandzki, a gdzieniegdzie wygląda po prostu nijak. Ten brak stylu nie przeszkadza mi jednak wcale, a wręcz w jakiś sposób odpowiada. Może to dlatego, że sam nie należę do osób zbyt stylowych. Zapewne nie jest to coś, czym należy chwalić się na publicznym blogu, ale, jak już wiele razy nadmieniałem, to mój blog i będę się tu chwalić czym tylko zechcę, nic nikomu do tego 😉
Tło dźwiękowe w Pawiu Zielonym to dobrze wyciszona muzyka z pogranicza trans-, cis-, pop- i rock-, wspomagana szmerem rozmów. Ludzie przychodzą tu głównie zjeść, ale też pogadać. Stoliczki są nieduże, idealne dla dwóch osób - są też ze trzy kombosy dla większych ekip.
Lubię ten czas, kiedy mogę sobie usiąść w Peacock Green i skupić na niedużej, przenośnej klawiaturce podpiętej do niedużego, przenośnego biura, jakim stał się ostatnio mój androidowy smartfon. Umysł odpoczywa wtedy od zgiełku dnia codziennego, wycisza się i daje sobie lekkiego kopniaka na resztę dnia.
A tak wygląda szyld Pawia Zielonego:
Tymczasem sałatka na moim talerzu dobiegła właśnie końca, podobnie jak ten wpis. Czas wracać na zmywak.
O.
Gratulacje z powodu …” ostatnimi czasy zacząłem się trochę przyglądać temu, co jem”…
A poza tym bardzo zgrabny tekst, przezytałam go z przyjemnością.
Powyższy żarcik pojawia się na tym blogu regaularnie. Pomimo prawie ośmiu lat spędzonych w stolicy Irlandii, nadal nie potrafię myśleć o Dublinie inaczej jak o dużej wiosce. Nie ma w tym niczego pejoratywnego. Wychowałem się na wsi i określenie „wsiun” przyjmuję z dumą 😉
Czemu Dublin kojarzy Ci się z dużą wioską?
Bo widziałem z bliska cztery inne stolice i wszystkie miały w sobie coś, czego Dublin nie ma. Nie wiem, może chodzi o drapacze chmur, może o drogi, a może o ogólne wrażenie.