Moja metoda na pokonanie korków spowodowanych dzisiejszym strajkiem motorniczych polega na wyjechaniu do pracy pół godziny wcześniej niż zwykle. Czyli zamiast o siódmej rano, wyjeżdżam o 6:30 i jestem na miejscu w 20 minut.
Wczoraj metoda sprawdziła się na piątkę z plusem.
Tydzień temu - też.
Dziś rano...
Hm.
Pamięta ktoś jeszcze moją tajemniczą przygodę z zakupami, kiedy to z niewiadomych przyczyn wskaźnik baterii smartfona spadł z 30% do zera w czasie krótszym, niż zajmuje wypowiedzenie pełnego imienia Mistrza Oh?
Jeżeli nie, tu można przeczytać:
http://xpil.eu/blog/2016/01/06/glupia-niespodzianka/
A tak przy okazji, Mistrz Oh miał na imię Gridipidagititositipopokarturtegwauanatopocotuototam.
No więc właśnie. Sytuacja z baterią powtórzyła się dziś w nocy, tym razem kompletnie bez mojego udziału.
Telefon robi nam dziś za: zegarek, termometr, waserwagę, radio, encyklopedię, aparat fotograficzny, gazetę, książkę, tłumacza, dyktafon, magnetofon, kamerę wideo, budzik, mapę, kompas, ... no właśnie, budzik.
I jak się telefon zesra, bo na przykład rozładuje mu się bateria, która w trybie uśpienia powinna spokojnie wystarczyć na całą dobę - wtedy budzikiem staje się - na przykład - śmieciarka.
Zamiast 6:30, wstałem dziś o 7:30. A gdyby nie głośne bipanie śmieciarki na wstecznym, pewnie wstałbym jeszcze później.
W związku z tym w pracy byłem prawie o wpół do dziewiątej...
Zasadniczo nic się nie stało, bo z racji korków wszyscy się pospóźniali. Stąd też taki a nie inny tytuł dzisiejszego wpisu.
Zaletą stania w korkach jest to, że można słuchać muzyki. Spotify, muszę przyznać, podsuwa mi coraz to ciekawsze propozycje. Ostatnio zaserwował mi na przykład Tommy-ego Emmanuela, który gra tak, że po większości kawałków nie mogę pozbierać szczęki z podłogi, chociaż bardzo się staram.
Tommy Emmanuel gra na gitarze akustycznej. Czasem solo, czasem z kapelą. Sporadycznie śpiewa, ale przeważnie tylko gra. Styl... coś między bluesem a country. O ile muzyki country nie znoszę (kojarzy mi się trochę z disco polo), o tyle muzyka country grana przez dobrego bluesmana i w bluesowym stylu to już całkiem inna para kaloszy.
Facet gra zarówno własne kompozycje, jak też przeróbki różnych znanych utworów. Gra bardzo dynamicznie, szybko, precyzyjnie i rytmicznie, ale przede wszystkim z duszą. Cokolwiek to oznacza, właśnie takie określenie przyszło mi do głowy jako pierwsze. Gość gra z duszą.
Jeżeli czujesz bluesa - sięgnij po Tommy-ego Emmanuela. Nie zawiedziesz się.
Jesli podoba Ci sie Tommy, to siegnij tez po Erica Bibba.
Jest w spotify i bedzie niedlugo w Vicar Street.
Dobrze gra ten Eric, ale za dużo ma instrumentów w tle i za dużo śpiewa. A mi ostatnio lepiej wchodzą kawałki stricte instrumentalne.