Zastanawiałem się, czy zamiast "jubilerską" nie napisać "chirurgiczną", ale jednak jubilerska mi tu jakoś bardziej pasuje.
Chodzi mianowicie o mojego nowego gie-pe-esa, o którym wspominałem kilka tygodni temu, a którego jeszcze nie miałem możliwości tak naprawdę przetestować "w boju", zakręcony w trójkącie dom-praca-szkoła.
Niemniej jednak w ostatnią sobotę pojechałem na lotnisko po śwagra (o którym zresztą wspominam w poprzednim wpisie). Ponieważ czasu miałem w miarę sporo, a także, ponieważ jazda M50 w nocy jest nudna jak obrady Sejmu, nakazałem gie-pe-esowi pojechać najkrótszą trasą, czyli przez miasto. Ostrzegł mnie najpierw, że najkrótsze trasy prawie nigdy nie są optymalne, że będzie dłużej, że spalę więcej paliwa... Huknąłem na niego jednak, że tak ma być i basta - no i wyznaczył mi trasę na lotnisko przez sam środek Dublina, podając czas dotarcia do celu jako 23:59.
Potem było wiele radości, GPS prowadził mnie uliczkami, w które normalnie bałbym się wjechać BWP a co dopiero tanią koreańską osobówką, no ale jakoś przeżyłem. Po wielu czerwonych światłach, korkach i mijankach na grubość lakieru (Dublin w sobotę wieczorem jest koszmarnie zapchany, w dodatku wszędzie włóczą się watahy pijanej młodzieży, nierzadko w towarzystwie jednego czy dwóch pawi) udało mi się wreszcie dojechać do lotniska.
Pod terminal T1 podjechałem, ku swemu zdumieniu, równiutko o 23:59.
Drugi "chrzest bojowy" giepees miał dzień później, kiedy to wracałem do Dublina odwiózłszy śwagra na jego odległe zadupie. Wracałem M4, zajeżdżając już tradycyjnie na kawopijnię w Enfield (około 50 kilometrów od Dublina). W tymże Enfield włączyłem ponownie GPS-a i kazałem mu wieźć się do dom najkrótszą trasą. Ofukał mnie znów, że najkrótsza trasa może być blablabla, fuj, niedobra i Wogle, ale wykazałem się tępym uporem i mimo wszystko kazałem mu prowadzić. Wyznaczył mi godzinę dotarcia pod dom na 19:09. Do przedmieść Dublina prowadził mnie przez M4, potem kazał odbić gdzieś w prawo, potem gdzieś w lewo, pojechaliśmy znów jakimiś zadupiami, z mnóstwem śpiących policjantów, świateł, odrobiną korków - na 1 kilometr przed końcem podróży była godzina 19:07, stwierdziłem, że będę pod domem minutę przed czasem - a tu masz, czerwone światło na ostatnim skrzyżowaniu, pół minuty czekania, zajeżdżam na parking, patrzę na zegarek: 19:09.
Od tej pory patrzę na mojego GPS-a trochę jak na magika. Rozumiem, przewidzieć czas dojazdu spod domu do pracy (niecałe 5 kilometrów), ale żeby dwa razy pod rząd podać z dokładnością co do minuty czas podróży przez Dublin (i to nie głównymi drogami tylko zadupiami) - to już mi pachnie magią.
Przypuszczalnie firma Tom Tom zapłaciła dużo kasy urzędowi miasta w Dublinie za takie sterowanie ruchem, żeby użytkownicy giepeesów dostawali możliwie najdokładniejsze estymaty.
Spisek, jak nic.
Spisek masońsko-komunistyczny 😉