Zapowiada się pracowity weekend. Towarzyski. I trzeba lodówkę uzupełnić, bo pusta, że się echo niesie.
A tymczasem, po wczorajszym wpisie wzięło mnie na wspominki i tak oto dokopałem się do jednego z moich ulubionych wierszydeł satyrycznych.
Nie znam co prawda tytułu, ale nie jest on tutaj najważniejszy 😉 Autorem jest nieżyjący od prawie dziesięciu lat Andrzej Waligórski..
Wiersz ukazuje wizerunek bohatera, który wbrew przeciwnościom losu oraz wszelakim kłodom rzucanym mu pod nogi na ścieżce życia, jednak podąża nieustraszenie ku swemu wymarzonemu celowi.
No to lecimy:
Poprzez wicher i słotę,
Przez bezkresną dal śnieżną,
Poprzez żar i spiekotę,
Przez pustynię bezbrzeżną,
Poprzez kry, poprzez lody,
Przez odwieczne zmarzliny,
Poprzez bagna i wody,
Nieprzebyte gęstwiny,
Poprzez leśne dąbrowy,
Poprzez stepy i knieje,
Poprzez wąskie parowy,
W których nigdy nie dnieje
I gdzie płoszą się sowy,
Gdy złe jęknie, lub strzyga,
A dźwięk słysząc takowy,
Serce w trwodze zastyga
Nie zrażony ciemnością,
Którą mrozi głusz dzika,
Sam na sam z samotnością,
Co do szpiku przenika,
Pełen hartu i woli,
Podpierając sam siebie,
Mając zamiast busoli,
Krzyż Południa na niebie
Pokonując złe żądze,
Wietrząc wrogów w krąg wielu,
Ufny, iż nie zabłądzę
Idąc naprzód, do celu.
Drogi mej nie wytyczy
Ni głos werbla, ni cytra,
Idę póki sił starczy,
Idę po pół litra...
Jeżeli chcesz do komentarza wstawić kod, użyj składni:
[code]
tutaj wstaw swój kod
[/code]
Jeżeli zrobisz literówkę lub zmienisz zdanie, możesz edytować komentarz po jego zatwierdzeniu.