W pracy pędzę tryb dupoosiadły, o czym już kilkakrotnie wspominałem. Największy wysiłek fizyczny, jaki muszę wykonać, to Alt-F4, bo wymaga większego niż zwykle napięcia mięśni (Alt jest na samym dole, a F4 na górze, więc trzeba się solidnie napracować - na szczęście mamy tu prysznice, więc można się potem odświeżyć).
Jednakże średnio raz na godzinę robię sobie przerwę w postaci krótkiego, trzyminutowego spaceru, w czasie którego staram się nie myśleć o pracy, a najchętniej o niczym. Przełączam mózg w tryb kapusty, żeby sobie ciut odsapnął.
W trakcie takich przechadzek (zazwyczaj na terenie firmy, bo na zewnątrz pada) bywa, że zahaczę o stację benzynową, czyli po naszemu coffee area. Biorę mały kubeczek bezkofeinowej i wracam do biurka.
Teraz akcja właściwa. Siedzę sobie przy biurku, zapracowany po same uszy, patrzę, a tu na blacie stoi kubek. Kawy nie widać, znaczy się już większość wypita. W nadziei, że jednak coś jeszcze na dnie zostało, łapię kubek i przechylam go, żeby zajrzeć do środka. I w tym momencie trzy czwarte zawartości kubka wylewa się na blat i zaczyna przemieszczać się w moją stronę. Gdyby w tamtej chwili były organizowane zawody w odsuwaniu się od biurka i wstawaniu na czas, z jednoczesnym okrzykiem "Cóż to, do l*cha!", miałbym całkiem sporą szansę na podium.
W oryginalnej wersji zamiast "Cóż to, do l*cha" miałem napisane "o, kurwa!", jednak usunąłem to, nie przystoi bowiem używać takich wyrażeń na publicznym, bądź co bądź, blogu. A tych kawałków kursywą i tak nikt nie czyta, więc się nie liczy
Co się stało?
Ano, piętnaście minut wcześniej nalałem sobie wody (zamiast kawy), kubek był pełniutki po brzegi. Jednak ponieważ jest to biały kubek a woda jest przezroczysta, nie zauważyłem tego...
Co gorsza, galopując po ręczniki papierowe usłyszałem dzwoniący telefon. Odebrałem, pogadałem dobre pięć minut i całkiem zapomniałem o tej wodzie. Wracam a tutaj nie dość że się rozlazła po całym blacie, to jeszcze zaczęła kapać. A na dole kabelki jakieś, skrzynki szumią i Wogle.
Tym razem obeszło się bez ofiar.
wogle to mogło cię trafić i byłbyś mokrą plamą na wykładzinie, a my stracilibyśmy blogowego kumpla, więc może kup sobie kubeczek z nakładką, hę?
Woda zamiast kawy? Bezkofeinowa zamiast normalnej? Czas choinkę ubierać.
Wersja kofeinowa dostępna jest w postaci wielkiego baniaka z gotową, wiecznie podgrzewaną kawą. Smakuje jak zalany wodą, rozgotowany i starty na wiórki styropian przyprawiony rdzą, confetti i odchodami okapi, następnie trzykrotnie przepuszczony przez układ pokarmowy płetwala błękitnego (nie żebym kiedyś próbował styropianu w takiej konfiguracji, ale gdybyś raz tej kofeinowej raz spróbował, wiedziałbyś o czym mówię…). W zasadzie jeżeli opanujesz bezzwrotne picie tej kawy, możesz potem spokojnie jeść kamienie i popijać je piaskiem.
Mokro za oknem, mokro w srodku…
"Mokro w środku" to akurat pozytywny objaw :>