Mniej więcej dwa tygodnie temu zaobserwowałem dziwne stukanie wydobywające się spod maski mojego Srebrnego Szerszenia. Wziąłem je zrazu za dzięcioła, ale się wrychle zorientowałem, że dzięcioł stukałby w mniej lub bardziej losowy sposób, a nie tylko powyżej 120 km/h.
Zadzwoniłem więc do serwisu i powiedziałem, że mi stuka pod maską, ale że nie dzięcioł. Opisałem stukanie odgłosem paszczowym ("tatatatatatatatatatatata") a także nadmieniłem, że ma to miejsce wyłącznie powyżej 120 km/h.
Odpowiedź była natychmiastowa: problem nie do odtworzenia w Irlandii, ze względu na obostrzenia przepisów drogowych. Nie będą jechać powyżej 120/h i koniec, choćby ich bili i kopali. Nie i już.
Ach, taka was chędożona mać, pomyślałem sobie, i zadzwoniłem do innego warsztatu. Tam pan kazał mi przywieźć auto, żeby na nie rzucić okiem.
Myślę sobie, nie moje oko, niech rzuca, co mi tam. Po krótkim rzucaniu okiem pan stwierdził, że się obluzował zawias od tego takiego patyka co przytrzymuje przednią klapę. Pardon, maskę. I mi ten patyk wymienił na nówkę glanc pomadę nie jeżdżoną od małego.
Niemniej jednak okazało się, że stukanie dalej stuka, tatatatatatatatata, jak jadę pod wiatr to nawet przy stu na godzinę. I nawet jak wyłączę slinik przy tych stu na godzinę, dalej stuka. Musi jakaś luźna część wpada w wibracje, pomyślałem, i dawajże do warsztatu (tego pierwszego, który mnie wcześniej pogonił na drzewo).
Opisałem im sytuację raz jeszcze, mówiąc, że jak się jedzie pod wiatr to można nie łamać przepisów, żeby stukało. Pan zapytał z nadzieją, że może to dzięcioł, ale musiałem go rozczarować. Nie dość, że nie dzięcioł, to również nie luźny zawias patyka podtrzymującego maskę.
Ponieważ godzina była już późnopopołudniowa i mechanicy właśnie wybierali się na zasłużony odpoczynek, jeden z nich zagaił, że on może zerknąć na szybkiego. Podniósł maskę, pogmerał tu i ówdzie, ewidentnie szukając jakiejś luźnej części - i znalazł! Pokrywka skrzynki od bezpieczników była w ogóle nie zamocowana, cud że jej jeszcze nie zgubiłem. Pan mechanik docisnął pokrywkę z dwoma cichymi "klik", "klik" (tzn. konkretnie to z dwoma cichymi "klik", ew. z jednym cichym "klik, klik", o tak miało być) i życzył powodzenia. Po czym odszedł, pogwizdując, w siną dal, na tle zachodzącego słońca.
Ucieszyłem się jakby mi kto naleśniki zrobił (bo lubię naleśniki), niestety nie było okazji przetestować braku dzięcioła, bo ruch duży a nie chciało mi się już wyjeżdżać na autozdrady.
No i w ten oto sposób docieramy do dnia dzisiejszego, kiedy to wyjechałem sobie na M50 i rozpędziłem mego Srebrnego Szerszenia do 110 km/h. I co?
Tatatatatatatatatatatatata...
Zakląłem szpetnie, zwolniłem nieco i poturlałem się do warsztatu dealera. Tym razem z mocnym przekonaniem, że mają mi to naprawić i koniec, nie ma gadania, howgh, umarł w butach, amen, finito.
Pan w warsztacie na mój widok chciał już uciekać, ale pomylił kierunki i dopadłem go kiedy próbował przecisnąć się przez otwór wentylacji. Skończyło się na tym, że po krótkiej (acz burzliwej) dyskusji dostałem autko zastępcze, a szerszeń został tymczasowo na obczyźnie. Autko zastępcze jest dość leciwe, z przebiegiem godnym pozazdroszczenia ("to takie stare jeszcze żyją?"), z klimatyzacją hałasującą jak "Vistula" przy żniwach i z drążkiem zmiany biegów umieszczonym dziwnie przypodłogowo, aż się muszę do niego schylać. Ale ponieważ to tylko na chwilę, jakoś wytrzymam.
Mają mi tego nie-dzięcioła usunąć na jutro, w samo południe.
Pożyjemy - zobaczymy...
A sprawdziles, czy to nie "polozona" antena na dachu? Kilka dni temu tez mielismy takiego nie-dzieciola i uaktywnial się wlasnie kolo 110km/h, szczególnie pod wiatr 🙂
L.
To było zdecydowanie spod maski. Że pod wiatr, zgadza się. Ale nie antena tylko plastikowa osłona od spodu silnika.