Zaprosiliśmy wczoraj do naszej jaskini Zła i Rozpusty parkę znajomych, pod pretekstem spojenia kawą tudzież herbatą. Zaledwie piętnaście - dwadzieścia minut zajęło nam odwrócenie ich uwagi rzeczami nieistotnymi (jak napoje, ciacho i gadu-gadu o książkach), nawet się nie spostrzegli jak rozłożyliśmy na stole planszę do Discworld: Ankh-Morpork. Chwilę wcześniej zamknęliśmy dyskretnie drzwi na klucz. Nie bez znaczenia jest również fakt, że mieszkamy na drugim piętrze, a więc ucieczka oknem była również niecelowa.
Chwilę się wahali, ale przedstawiliśmy im sprawę jasno: gracie albo do końca dni waszych będziemy was poić herbatką i ciastem [1. Na szczególną uwagę zasługuje czyność pojenia ciastem...], a także zabawiać rozmową. Od czasu do czasu zerkałem również wymownie w kierunku gitary. Chyba pojęli zgrozę sytuacji i już pięć minut później rozdawaliśmy karty.
Po raz kolejny trafił mi się Vimes. Wiele blogów planszówkowych spłonęło już w pożodze dyskusji na temat tej postaci. Większość składnia się ku hipotezie, że Vimesem gra się najprościej. No bo Vimes nie ma własnego celu gry, musi więc tylko przeszkadzać innym, podczas gdy inni muszą nie tylko przeszkadzać innym, ale jeszcze walczyć o swoje cele. Moim zdaniem jednak takie argumentowanie miałoby rację bytu przy dużo mniejszej liczbie kart akcji. Tu jednak kart jest na tyle dużo, że szanse, iż któryś z graczy jednak osiągnie swój cel przed końcem są całkiem pokaźne.
Tak czy siak, naszym gościom trafił się Lord Rust oraz Smok Królewski Herbowy - Smoka udało się zidentyfikować bardzo szybko (ilość znaczników niepokojów przez większość gry oscylowała wokół 7-8 i trzeba było ciągle interweniować), Lord natomiast w połowie rozgrywki trafił kartę akcji umożliwiającą mu wymianę swojej postaci na inną - niestety, po gromkim śmiechu udało nam się domyśleć, że wymienił Lorda na Lorda - nadal więc grał na dominację.
Moja Żonka trafiła zaś Chryzopraza. Gdyby nie to, że w okolicach 3/4 rozgrywki Lordowi udało się podmienić jeden z jej domków na własny, byłaby wygrała, a tak zabrakło jej do zwycięstwa dosłownie trzech AMD. Grała na tyle sprytnie, że nie rozszyfrowałem jej do samego końca.
Ja, jako Vimes, mogłem sobie pozwolić na wzięcie dwóch kredytów (co znacznie ułatwiało mi niwelowanie różnic w ilościach agentów, a także usuwanie nadmiaru znaczników).
Najdłuższy kombosik udało się zagrać Smokowi, który po wyłożeniu w jednym ruchu kolejno trzech kart zagrał kartę umożliwiającą zamianę kart z innym graczem, po czym - po zamianie - wyłożył kolejne trzy karty. Była też zabawna sytuacja, w której Smok wskutek zdarzeń losowych musiał usunąć z planszy dwa znaczniki w jednej rundzie.
Nie obyło się bez powodzi (trzeba było ewakuować dwie dzielnice), był atak Demonów z Piekielnych Wymiarów (wtedy Smok prawie wygrał, przez chwilę na planszy było aż dziesięć znaczników), był pożar, ale przytrafił się on w całkiem pustej dzielnicy, a więc nie zdołał się rozprzestrzenić - ogólnie, działo się całkiem sporo i pod koniec gry widzieliśmy na twarzach naszych gości autentyczne zainteresowanie, radość i błysk w oku.
Jednak, jak mówi mędrzec, wszystko dobre co się kończy, skończyły się więc karty akcji i Vimes wygrał. Goście zaś, odetchnąwszy i posiedziawszy jeszcze chwil parę, zostali wreszcie wypuszczeni na deszczowe irlandzkie zewnątrz.
Czekam aż uda mi się upolować "The Witches", kolejną planszówkę ze Świata Dysku. Podobno jest dużo ciekawsza od "Ankh-Morpork"; są trzy tryby gry (kooperacja, każdy-na-każdego i solo), jest Babcia Weatherwax, Niania Ogg i Magrat, są elfy, chore świnie i filiżanka nieśmiertelnej herbaty - zapowiada się więc ostra jazda.
Tymczasem poniedziałkowy, dżdżysty, irlandzki, szarobury, nieciekawy, naszpikowany zdecydowanie zbyt dużą ilością przymiotników poranek zastał mnie tradycyjnie przy garach.
Szmata w dłoń - i do roboty!
znaczy się to chińczyk był ta gra ? tak w skrócie?
Tak w skrócie to się mniej więcej zgadza. To taki prawie chińczyk, z tym, że z nieznanymi kolorami pionków, planszą w siedemnastu wymiarach, grany po ciemku, do góry nogami, z makaronem w lewym nozdrzu. Zapraszam na partyjkę!
Nie moje klimaty. Ja nawet Władcy Pierscieni nie oglądałem 😉
"Władca Pierścieni" tak się ma do literatury Pratchetta, jak się ma posiedzenie Sejmu w sprawie rozporządzenia o przewozie brukwi do imprezy karnawałowej w Rio, gdzie ktoś w dodatku puścił w tłum tonę gazu rozweselającego. Tak więc proszę mi tu niczego nie insynuować tylko marsz do biblioteki! (w razie braku biblioteki mogę pożyczyć jeden tomik, na zachętę)
No ładnie, jak tak można zarażać niewinne istoty bakcylem planszówkowym! 😉
Czyli rozumiem, że w następnej paczce mam słać Wiedźmy (wersja PL planowana na III kwartał b.r. więc może do końca b.r. zdążą wydać) i ewentualnie jakieś inne mniejsze do kompletu?
Wiedźmy – koniecznie. Inne, mniejsze – o ile tylko będą tak porywające jak Pędzące Żółwie – ślij!