Pisałem swego czasu (tutaj i tutaj) o próbach nauczenia mojej pięcioletniej latorośli jazdy na dwukołowym rowerze. Dzisiaj, w późnych godzinach porannych, moje niekończące się, zasapane biegania za dwukołowym potworem zakończyły się wreszcie sukcesem.
Potrafimy już: jechać prosto, zakręcać pod kątem prostym (głównie w lewo, o ile droga, w którą zakręcamy, jest odpowiednio szeroka), hamować i pedałować pod górkę.
Nie potrafimy: startować z pełnego zatrzymania.
Dumni rodzice przygotują dziś z tej okazji jakąś fajną niespodziankę. A co, niech dziecko ma nagrodę.
Ufff.
Brawo! Znam to uczucie, zadanie przerabiane już 3 razy 🙂
mam poradę w trybie musztarda po obiedzie: my uczymy naszego Piotra 3-letniego jazdy na rowerku bez gejów (waginosceptyków) dzięki czemu najpierw się uczy łapać równowagę, skręcać, rozpędzać i asekurować. Już to dość dobrze łapie i może za parę miechów zamontujemy peda… geje, tylko jeszcze muszę mu jakieś poręczniejsze hamulce zamontować bo ten rowerek ma jakieś takie za duże te wajchy od hamulców na trzyletnie palce.
A no racja, widziałem tutaj już parę razy gówniarzy dyrdających na poprawnych politycznie rowerkach. No ale, jak to kolega ujął, musztarda po obiedzie. Moje dziecko już z pedałami zaznajomione.
A Tata ma rowera? Czy z kapcia z młodą po parku?
Z kapcia. Rower sobie kupię jak mi masa ciała spadnie do jakichś bardziej dwucyfrowych wartości, szkoda rower niszczyć.
no to może quada albo melexa? ewentualnie wózek widłowy, zwany poetycko sztaplarką 🙂