Wstyd się przyznać, ale o Windows Sandbox dowiedziałem się dopiero niedawno, choć technologia jest już dostępna od ponad trzech lat.
Windows Sandbox to nic innego jak swego rodzaju wirtualna maszyna, ale bez możliwości permanentnego zapisania stanu. A więc uruchamiamy sobie "Windowsa w Windowsie" i dopóki działa, to działa - ale jak go wyłączymy, po ponownym uruchomieniu wszystko będzie zresetowane do zera: wszystkie pliki, zainstalowane aplikacje i tak dalej - przepadło. Z jednym wyjątkiem: jeżeli zrestartujemy tę piaskownicę "od środka" czyli używając opcji "Restart" z menu piaskownicy, zawartość zostanie zachowana. Dzięki temu mamy w ogóle możliwość instalowania aplikacji wymagających restartu komputera.
Ktoś mógłby sobie zadać pytanie: po cholerę właściwie takie cóś? Po co nam jakaś piaskownica, skoro można normalnie, po bożemu, zainstalować Hyper-V czy innego VirtualBox-a i już?
Sam sobie zadawałem to pytanie, aż niedawno w ramach swoich służbowych czynności odkryłem, że Windows Sandbox jest w sumie całkiem fajny. Dlaczego? A no dlatego, że po pierwsze - w odróżnieniu od "porządnego" VM nie wymaga instalacji OS-a (Windows w piaskownicy po prostu jest, znienacka i całkiem od razu), po drugie wirtualny system w piaskownicy nie wymaga licencji, a po trzecie - najważniejsze chyba - mamy absolutną gwarancję, że system po restarcie będzie faktycznie wyzerowany tak bardzo, jak tylko można. Okazało się to bardzo pomocne na przykład przy tworzeniu dokumentacji do deploymentu w jednym z projektów - użytkownicy końcowi są lajkonikami i wymagają porządnej instrukcji krok po kroku, kroków jest dużo i są dość szczegółowe, a dzięki Piaskownicy można je drobiazgowo prześledzić, znaleźć nieścisłości i niedociągnięcia, i dopieścić cały proces w sposób w zasadzie perfekcyjny. I mieć gwarancję, że za każdym razem, kiedy testujemy kolejną iterację procesu, startujemy kompletnie od zera, bez żadnych naleciałości z poprzedniej iteracji.
Dodatkowo na plus: pliki kopiuje się między hostem a piaskownicą za pomocą banalnego kopiuj-wklej, a od razu po starcie jesteśmy już zalogowani z uprawnieniami administratora, więc nie trzeba się bawić w żadne hasła i inne pierdy. No i system wstaje w kilka sekund (nawet na moim wiekowym pececie), więc jeżeli mamy dużo testowania od zera, nie marnujemy czasu na restarty.
Wybacz ignorancję, ale najpierw piszesz „Windows w Windowsie”, a potem, że nie wymaga instalacji OS-a. Czyli można bootować bezpośrednio czy nie? I czy takie rozwiązanie sprawdziłoby się na starym hardwarze, żeby korzystać z Windowsa szybciej niż w normalnym wypadku? Rozumiem, że nie da się permanentnie niczego zainstalować, ale tylko do internetu…?
No tak. Pisałem na szybkiego i przyjąłem pewne rzeczy za oczywiste.
Doszczegóławiam więc: żeby Windows Sandbox w ogóle się dało włączyć, trzeba mieć najpierw działającego Windowsa 10 lub 11. I dopiero wtedy można zaptaszkować opcję Windows Sandbox i po (jednorazowym) restarcie pojawi się ona w menu Start.
https://i.imgur.com/VP8I0fb.png
„Gołego” Sandbox-a, tj. bezpośrednio na sprzęcie, postawić się nie da.