Jako wielki (ponad 100 kg żywej wagi) fan prozy Sapkowskiego, ze szczególnym uwzględnieniem Pięcioksiągu Wiedźmińskiego (w sześciu tomach), dorwałem się ostatnio do "Sezonu burz", siódmego tomu opowieści o wiedźminie Geralcie.
"Sezon burz" powstał dwadzieścia siedem lat po napisaniu pierwszego opowiadania sagi wiedźmińskiej, a także trzynaście lat po napisaniu "Pani Jeziora", ostatniego (szóstego) tomu Pięcioksiągu.
Trzynaście lat to dużo czasu. Nie do końca rozumiem co spowodowało napisanie tej książki, ale ucieszyłem się, że mogę sobie znów poczytać o nowych przygodach Geralta. Jednocześnie czułem lekki niepokój, bo takie "znienackie" pojawienie się kolejnego tomu mogło oznaczać, że (strzelam w ciemno) Andrzej S. przymiera głodem i napisał ten tom tylko dla forsy. Albo, że wprawdzie nie przymiera głodem, ale zmienił mu się kompletnie styl pisania i zamiast fajnej książki wyjdzie gniot.
Całkiem niepotrzebnie się martwiłem, okazuje się. "Sezon burz" jest świeży, ale świetnie wpasowuje się w resztę sagi, trzyma poziom, wszystkie główne postaci (może z wyjątkiem Ciri, która niestety nie pojawia się w "Sezonie..." ani na chwilę) pozostają tymi samymi osobami, co trzynaście lat wcześniej, krew leje się gęsto, a cięty, cyniczny wiedźmiński humor nadal wywołuje uśmiech.
SPOILER ALERT: uwaga, w dalszej części wpisu zdradzam niektóre elementy fabuły, czuj się ostrzeżony.
W "Sezonie burz" na samym początku kradną Geraltowi jego dwa słynne wiedźmińskie miecze. Całość fabuły sprowadza się (głównie) do prób ich odzyskania, jednak niech banalność mojego opisu nikogo nie zmyli - Geralt, jak się nietrudno domyślić, radzi sobie doskonale bez swoich mieczy.
Jeśli chodzi o chronologię, "Sezon burz" jest osadzony przed wydarzeniami z opowiadania otwierającego całą sagę (tego, w którym Geraltowi udaje się "odczarować" zamienioną w strzygę córkę króla Foltesta).
Jedna rzecz rzuca się w oczy przy lekturze tej ksiązki. Co prawda, jak już nadmieniłem, postaci i klimat są bez zmian - odniosłem jednak wrażenie, że wzbogacił się zasób słownictwa używanego przez autora do opisywania różnych rzeczy. Z przyjemnością czyta się o kartuszach, kleciach, szypotach czy plosach. Nieobca jest też autorowi nomenklatura żeglarska, której całkiem nie rozumiem, ale która od zawsze wprawiała mnie w dobry nastrój. Toż to prawie jakby słuchać gwary więziennej: "grotżagiel gaflowy, sztaksel i dwa kliwry na forsztagach", i wszystko jasne. Refuj bukszpryt...
Wśród scen walki jest kilka perełek - na przykład scena, w której Geralt, całkiem nieuzbrojony, walczy z trojgiem bandziorów w jakiejś knajpie. Zabiera każdemu jego miecz, po czym, zamiast użyć go do walki, wbija go w powałę. Efekt końcowy jest taki, że bandyci, poobijani, zostają bez mieczów (bo nijak im sięgnąć do wysokiej powały), a Geralt wraca do picia piwa w towarzystwie świeżo napotkanego krasnoluda.
Przyznaję się bez bicia, że nie do końca zrozumiałem końcówkę książki. Tam bowiem przenosimy się w czasie o ponad sto lat do przodu, i widzimy wiedźmina przy pracy. Z opisów wynika, że to Geralt, zarazem jednak czarno na białym jest napisane, że to jest daleka przyszłość. Skoro wiedźminów już nie "produkowano" w czasach Geralta, jakim cudem jeden z nich jeszcze funkcjonuje setki lat później?
Jeżeli ktoś jeszcze nie zdecydował się na lekturę, dodam argument ostateczny: oprócz walk i cynicznego geraltowego humoru, jest też w książce dużo cycków i chędożenia. Co prawda nie ma obrazków i wszystko trzeba sobie imaginować, ale czyta się całkiem przyjemnie.
Ocena końcowa - nie mam pojęcia. Na pewno powyżej ośmiu punktów na dziesięć.
Polecam.
Masz papier czy ebooka?
Tak.
Czyli jedno i drugie 🙂
Zaiste, mam jedno i drugie.
A ja mam ciut odmienne wrażenia. Fanem Sapkowskiego jestem równie wielkim gabarytowo, ale sentyment to jednak nie wszystko.
Korzystając ze świątecznego relaksu przeczytałem ten „Sezon burz” i sam nie wiem…. Albo wiedźmin się postarzał i tempa wytrzymać nie może, albo Sapkowski pióro stępił po drodze, albo to ja od czasów późnego liceum/wczesnych studiów zmieniłem swoje zaopatrywania na to co mnie w literaturze fascynuje.
Złe to nie było, ale zabrakło mi tych wypieków na twarzy i szukania każdej wolnej chwili żeby chociaż kawałek doczytać.
Brakowało mi też takiego szerszego planu, wplecenia losów Geralta w jakiś większy światowy spisek, który on oczywiście na koniec udaremnia (albo i nie).
Co do końcówki… mam takie wrażenie, że albo autor się strasznie spieszył, albo nie miał całkowicie pomysłu na zamknięcie, albo wymyślił sobie zamknięcie otwarte, żeby w przyszłości coś jeszcze napisać. Albo wszystko na raz.
Moim zdaniem to efekt starzenia się czytelnika. Efekt „braku wypieków na twarzy” zaobserwowałem u siebie na przykładzie „Wyspy złoczyńcow” Nienackiego – najlepszej książki mojego dzieciństwa, która jednakowoż okazała się totalnym gniotem czytana rok temu. Uważam, że „Sezon burz” jest tak samo dobry jak pozostałych sześć tomów – ale oczywiście DGCC.
Też przeczytałem „Sezon burz” w sumie jest ok – może początek i koniec trochę taki słabszy ale środek bardzo mi leżał 🙂 wiec czytało się przyjemnie 🙂
Xpil masz możesz mieć rację, że następuje „efekt starzenia się czytelnika” – książki czytane w młodości a czytane ponownie teraz już nie powodują takich emocji… w moim przypadku był to cykl „Tomek…” Szklarskiego – w młodości zaczytywałem się a przeczytawszy go ponownie z rok temu – spoko – ale bez jakichś większych fajerwerków 😉
Ps. zmieniłeś znowu temat WP jak widzę 😉 hmm nawet chyba lepiej wygląda 😉 a na pewno się lepiej czyta 🙂
Poprzedni temat miał „infinite scrolling”, co początkowo wydawało mi się świetnym pomysłem (wszystkie posty dostępne od razu ze strony głównej, hurra!), ale potem okazało się, że to nie działa tak fajnie jak bym sobie to wyobrażał. Stronicowane przeglądanie starszych postów ma zdecydowanie więcej sensu. „Infinite scroll” się resetuje po odświeżeniu strony, co bywa dość frustrujące, zwłaszcza gdy się przewinęło dużo wpisów.
Ponadto podoba mi się układ 1-2-3 kolumny (a więc: ostatni wpis na całą szerokość ekranu, dwa kolejne w kolumnach pół na pół, a reszta w trzech kolumnach).
No i tamten temat miał tylko jeden pasek narzędzi, a ten ma dużo więcej.
Jedyne co pozostawiłem z poprzedniej wersji to pasek narzędzi po lewej stronie.
W dalszym ciągu nie wiem jaka czcionka jest najlepsza do wpisów. Póki co ustawiłem Ubuntu, ale może da się lepiej?
Aha, no i zwiększyłem czcionkę dla lepszej czytelności. Wzrok mi się zacznie psuć lada moment, trzeba się zacząć przestawiać na duże literki pomału…
Zacząłem też używać sześciokolumnowej stopki, z kategoriami (lub grupami kategorii) w każdej kolumnie. Docelowo myślę o rozbiciu bloga na kilka blogów tematycznych (każdy, być może, w innej domenie, albo przynajmniej poddomenie), bo chwilowo mam tu groch z kapustą.
Ja tak z Astronautami Lema miałem…
Fanką fantastyki nie jestem, a trylogia husycka bardziej mnie wciągnęła niż saga o Wiedźminie, ale przeczytam tę nowość jak tylko ją dorwę 🙂 Też myślę, że z wiekiem zmienia się nam gust czytelniczy, bo po prostu dojrzewamy. Moja młodość „durna i górna” to na przykład Wharton i Coelho, a to gnioty i popłuczyny, pomysły pościągane od innych autorów…
Skacze mi obraz przy pisaniu komentarza… dziwne… Pozdrawiam noworocznie 🙂
Heh, ja Whartona wessałem (jak gęś kluskę) już za dorosłości, i to wszystko jak leci – aż do „Domu na Sekwanie”, który zamordował mnie mnogością opisów pędzli, pęknięć w drewnie i innych malarskich drobiazgów. Ale takie np. „Niezawinione śmierci” czy „Ptasiek” – mistrzostwo świata. Przy „Księżycowej jasnej nocy” płakałem ze śmiechu, a „Niezawinione śmierci” do dziś mi się przypominają za każdym razem jak mijam wypalane przy autostradzie trawy.
Co do Coelho natomiast, próbowałem kilka razy, ale za głębokie to dla mnie. Ja prosty człowiek jestem…