Sześć lat temu niedaleko Ashbourne otwarto pierwszy w Irlandii "prawdziwy" park rozrywki, z mnóstwem różnych rzygomiotów, mini-zoo, pierdylionem budek z popcornem i colą, kinem 5D oraz całą masą innych rozrywek. Dla każdego coś miłego.
Przedwczoraj, w sobotę, zapadła nieodwołalna decyzja: jedziemy do Tayto Park!
Wczoraj rano zwlekliśmy więc nasze przemęczone codziennym kołowrotkiem odwłoki z łóżek...
- Młoda, wstawaj.
- Nie.
- No wstawaj.
- Niedziela jest. Nie wstaję.
- Jedziemy do Tayto Park.
- Jeszcze minutkę.
..., zapakowaliśmy do plecaków ciuchy na zmianę oraz hektolitry diwodorku tlenu po czym w zgodnym szyku wymaszerowaliśmy do auta.
Dotarcie na miejsce zajęło nam niecałą godzinę. Było dość wcześnie (okolice dziesiątej z jakimiś niedużymi minutami) i parkingi dla klientów były prawie puste. A parkingi owe ciągnęły się może nie aż po horyzont (który, jak powszechnie wiadomo, znajduje się na ogół ciut ponad osiem kilometrów od nas), ale prawie.
Pierwsze, co rzuca się w oko to oczywiście Cú Chulainn, drewniana kolejka górska górująca nad resztą parku swoimi prawie tysiąc stu metrami trasy. Jest to (podobno) największa drewniana kolejka górska w Europie. Tam też udaliśmy się w pierwszej kolejności.
Ponieważ wzięliśmy ze sobą znajomą, która miała oko na dzieciaki, mogliśmy sobie pójść na Cú Chulainn we dwójkę z moją Lepszą Połówką.
Wrażenia?
Hm.
Podobnie jak na Colossosie, którego opisywałem o tutaj, tu też na samym początku mamy stromy wjazd pod górkę, po którym od razu następuje jeszcze bardziej stromy spad przesuwający żołądki w okolice uszu. Dla starych wyjadaczy to pewnie żadna atrakcja, jednak dla mnie było to dopiero trzeci w życiu przejazd "prawdziwą" kolejką górską i wrażenie było niesamowite.
W porównaniu do Collossosa, którym turlałem się w zeszłe wakacje, Cú Chulainn jest ciut mniejszy. Trasa przejazdu jest krótsza o około 200 metrów, maksymalna prędkość to około 90 km/h (Colossos: 110 km/h) no i ten pierwszy zjazd nie jest taki stromy, jak w wersji niemieckiej. Z drugiej jednak strony Cú Chulainn wydaje się być bardziej dynamiczny, jest mniej czasu na zastanowienie się, co będzie następne, bo strome zjazdy i podjazdy, pętle (ale nie pionowe tylko poziome), tunel i inne wytrząsające z człowieka duszę elementy przejażdżki następują po sobie praktycznie bez żadnych przerw na kontemplację krajobrazów. No ale w końcu nie dla krajobrazów ludzie dają się wcisnąć w te maleńkie wagoniki, nieprawdaż.
Na lekko trzęsących się nogach zeszliśmy z Cú Chulainn i podreptaliśmy ku innym atrakcjom. Nie będę opisywał wszystkiego szczegółowo, bo mi się nie chce - wrzucę za to kilka fotek, bo właściwie dlaczego by nie? Jedno zdjęcie mówi więcej, niż tysiąc słów (co da się prosto zweryfikować: nawet przy dużej kompresji średni plik JPG zajmuje więcej, niż 1KB).
Cú Chulainn, widok z parkingu 😉
Sowa mądra głowa, jeden z wielu zwierzaków w lokalnym mini-zoo.
Mrówkojadozaur, model z gumy. Rusza się.
Atrakcja dnia, czyli kartofel przerobiony na korkociąg. Proces produkcji tego ustrojstwa jest nader prosty: bierze się kartofla (z grubsza obranego), nadziewa się go na zaostrzony patyk, następnie bierze się wiertarkę, zakłada taki fikuśny krzyżak zamiast wiertła, krzyżak ów wczepia się czterema ząbkami w dupkę kartofla. Przykłada się kartofel do metalowej blachy z prostokątnym otworem o zaostrzonych krawędziach i włącza się wiertarkę jednocześnie przyciskając kartofel do otworu w blasze. Pod wpływem siły obrotowej oraz dociskającej kartofel w ciągu mniej więcej półtora sekundy zamienia się w spiralkę, którą się potem jednym zgrabnym ruchem rozciąga na długość całego patyczka i wkłada w gorący olej. Po paru minutach wyciąga się, posypuje solą i pieprzem i serwuje klientom po €3 za sztukę. O ile się komuś chce czekać, bo kolejka chętnych jest długa jak stąd do Zgierza...
Pogoda dopisała, można powiedzieć, że aż za bardzo. Odzwyczajeni od upałów ganialiśmy po Tayto Park w t-shirtach, krótkich spodenkach, sandałach (niestety, bez skarpet), z odkrytymi karkami i Wogle.
Efekt?
Piszę te słowa z wanny pełnej zsiadłego mleka, wyjąc przy każdym poruszeniu. Moje ramię, po odpowiednim podciągnięciu tonalnym, mogłoby spokojnie służyć za flagę Polski. Łydki palą jakbym łaził we wrzącym oleju. Karczycho ma barwę kojarzącą się trochę z purpurą królewską, który to kolor (teraz już wiem dlaczego!) symbolizuje też mękę Chrystusa. Każdy ruch szyi sprawia, że chciałoby się odciąć głowę i odstawić ją do zamrażarki.
Miejmy nadzieję, że efekty szybko przejdą...
Tayto Park jest doskonałym miejscem dla dzieciaków. Są fontanny, niezliczone ilości różnych rozmiarów i prędkości rzygomiotów (zwanych w lokalnym narzeczu karuzelami), zjeżdżalnie, tunele...
A propos tuneli, jest też tam ustrojstwo zwane Vortex Tunnel, trochę według mnie przereklamowane (ale tylko trochę).
Z zewnątrz wygląda to jak jakaś buda pokryta eternitem. Taki większy wychodek 😉
W środku... Idzie się wąskim, metalowym mostem przez tunel, który składa się ze światełek obracających się wokół mostku to w jedną, to w drugą stronę. W związku z tym nasz błędnik zostaje oszukany i łatwo stracić równowagę. Na szczęście są poręcze.
Jest też fabryka czipsów, niestety (a może: na szczęście) nieczynna w weekendy. Można się przejść wzdłuż linii produkcyjnej i zobaczyć, jak produkuje się czipsy. To znaczy, o ile nie ma weekendu rzecz jasna.
Jest prehistoryczny obszar pokryty sztucznym śniegiem, gdzie czujniki ruchu wprawiają różne straszne (i dziwne) pra-stwory w ruch ilekroć przejdzie się obok.
Jeśli zaś chodzi o jedzenie (po pięciu godzinach wałęsania się od atrakcji do atrakcji żołądki zaczynają się domagać swoich praw), niestety zaliczyliśmy porażkę. Z dwóch reklamowanych miejsc (pizzeria i knajpa) otwarte było tylko jedno (knajpa) i było tak zatłoczone, że poddaliśmy się od razu. Skończyło się na kiełbasce na patyku, kręconym kartoflu (patrz wyżej) oraz dużych ilościach wody.
Moja prywatna ocena: 4/5. Może być 😉
Jeżeli chcesz do komentarza wstawić kod, użyj składni:
[code]
tutaj wstaw swój kod
[/code]
Jeżeli zrobisz literówkę lub zmienisz zdanie, możesz edytować komentarz po jego zatwierdzeniu.