Moje starsze dziecko odkryło niedawno (przy niewielkiej acz znaczącej pomocy rodziców) książki z serii Mikołajek (i nie chodzi o nazwę nadmorskiej miejscowości wypoczynkowej tylko o postać szkolnego łobuziaka z książek René Goscinnego).
Książki o Mikołajku zostały przez nas dziecku zareklamowane jako najzabawniejsze i najfajniejsze książki o szkole, w dodatku takie, które zarówno mama jak i tata chętnie czytali mając osiem lat, i tak dalej i tak dalej.
Jak już kiedyś wspominałem, dziecko nasze (a z tego co obserwuję wokół, nie tylko nasze) ma tę cechę, że jak nadchodzi pora spania, zrobi wszystko, żeby spać nie pójść. A to się nagle okazuje, że zżera ją głód albo pragnienie, a to paznokieć trzeba obciąć, a to zęby niedokładnie umyte i trzeba powtórzyć... Klasyka gatunku.
Nauczyła się też od niedawna, że rodzice przymykają oko na fakt, że czyta "po godzinach" - w rzeczy samej, pamiętam jak sam spędzałem późne wieczory na lekturze Winnettou, drugiego tomu "Potopu" (jedyny kawałek Trylogii, jaki mieliśmy w domu rodzinnym) czy "Bajek Robotów" - i dlatego nie ścigamy córy za późne czytanie.
Tu też wkracza wątek "Mikołajka". Otóż któregoś wieczoru dziecko wyznało mi, że tego Mikołajka to ona chyba jednak nie będzie czytać. Że próbuje, ale przeczytała dopiero dwie strony i straszne nudy są, wbrew moim solennym zapewnieniom.
Poprosiłem ją, żeby mi pokazała owe "nudy", martwiąc się, że może za trudnym językiem napisane, czy ki diabeł? Niby to lektura dla dzieci, ale może jeszcze za wcześnie?
Okazało się jednak, że moje dziecko miało absolutną rację. Nieświadomie bowiem zaczęła lekturę od wstępu, poświęconemu autorowi: życiorys, twórczość, wypowiedzi przyjaciół i wydawców, i cała reszta tej nudnej papki, którą często zapycha się początkowe strony książek żeby uzyskać większą objętość, a także żeby zaspokoić ciekawość setnej promila czytelników, którzy będą z zapartym tchem śledzić gęstość pisarzowego stolca albo zakuwać daty i miejsca, w których ów łapał ślimaki.
Pochwaliłem dziecko za wytrwałość, wyjaśniłem jej o co biega, kazałem przekartkować kilkanaście kolejnych stron i zacząć lekturę od opowiadanka o jajkach wielkanocnych, których Mikołajek wraz z kumplami szukali w zbyt wysokiej trawie. Śmiechu było co niemiara, no i dziecku naszemu wróciła wiara w słowa rodziców o książkach. Że jednak są ciekawe, śmieszne i z przygodami.
Oby tak dalej.
[yop_poll id="27"]
Ja Mikołajkiem się zaczytuję mimo, że mam już 45 lat. Przeczytałam wszystkie książki o tym łobuziaku 🙂
Mikołajek jest debściak. Fangi w nos i Ananiasz i ojciec z sąsiadem ujeżdzający rower dziecka. Młodemu też to podsunę. I jeszcze detektywa Konpkę. Kto czytał ręka w górę.
Za “moich czsów” wraz z braćmi zasiadaliśmy w sobotę albo niedzielę, tego juz nie pamiętam – przy radiu lampowym PIONIER i z zapartym tchem wymienianym na na salwy śmiechu słuchalismy opowiadań o Mikołajku, Ananiaszu, pieszczoszku naszej pani, Rufusie, Alceście i podobnych – mistrzowsko czytanych przez Panią Irenę Kwiatkowskąn, niestety juz śp.
Potem udało mi sięprzekazać pałeczkę autorowi niniejszego bloga i jego rodzeństwu a potem… już wiecie.
I dlaczego nie ma pod tym wpisem ankiety?
Nie mam pojęcia. Zapytajmy czytelników…
A ja myślalam że robienie wszystkiego, żeby tylko nie spać mija po 3 urodzinach ;P