W weekend gościliśmy w domu rodzinkę, w tym również trzyipółletnią kuzynecznicę (wiem, że nie ma takiego słowa w języku polskim, ale jak inaczej nazwać córkę kuzynki? No jak? Może siostrzenica cioteczna?). Kuzynecznica owa jest jak na swój wiek nader rezolutna, a oprócz tego całkiem nieźle radzi sobie z mówieniem po polsku (chociaż spędza mnóstwo czasu w środowisku angielskojęzycznym).
Akcja właściwa. Mała E. stoi przy stole w kuchni i zagaduje do mnie:
- Wujek, a mogę soczku?
- A możesz. Tu mamy jabłkowy, tu pomarańczowy, a tu jeszcze z czarnej porzeczki. Który chcesz?
- Ten pomarańczowy.
- Dobrze, już ci nalewam.
- Wujku, a ten soczek jest z wodą?
- Oczywiście, kochanie, każdy soczek jest z wodą.
- Ale ja nie chcę z wodą!
- No to obawiam się, że zamiast soczku trzeba będzie wypić coś innego. Może herbatkę?
- Ja chcę soczek! Ale bez wody...
Tutaj dziecko się rozpłakało. Cóż, mój błąd, nie zdawałem sobie sprawy z tego, że za wcześnie jeszcze na tłumaczenie z czego składają się soczki. Soczek to soczek, a woda to woda, i nie wolno tego łączyć. Nie i już.
Na szczęście pod ręką znalazła się Q-z-Ynka, która wzięła ten nieszczęsny soczek (z wodą), podeszła do zlewu i bardzo umiejętnie wylała z soczku wodę, pozostawiając w kartoniku sam soczek. Dziecko się ucieszyło, wessało się w słomkę, mamrocząc do mnie jeszcze:
- Widzisz, wujek? Sam soczek, bez wody. Mmmm....
Komentarz do tego omylnie mi sie opublikowalo w innym poscie alem zbyt leniwy zeby znow przeklejac 🙂
Moje dzieci też wolą soczek bez wody 😀