… ale nie edwardy tylko planszowe. Jeden z klientów, u którego ostatnio orzę na ugorze z ramienia swojego ulubionego pracodawcy, postanowił wypróbować nową, za przeproszeniem, formułę, według której zamiast owocowych czwartków należy wprowadzić - raz w miesiącu - czwartki planszówkowe.
Tym samym całkiem niedawno cały nasz team wyruszył do kantyny, gdzie były już rozstawione trzy różne gry. Ja ze swojej strony przyniosłem dodatkowo Othello, ale okazało się, że jak już zaczęliśmy grać w Tajniaków, to tak się wszyscy wciągnęli, że szast prast czas nam się skończył i trzeba było wracać do grabienia liści.
Graliśmy w wersję Duet, czyli kooperacyjną. Szło całkiem nieźle, choć mi jako jedynemu obcokrajowcowi w drużynie było trochę trudno łapać niektóre angielskojęzyczne skojarzenia. Nie znałem na przykład słowa "pew", które onacza ławkę kościelną. Niby mógłbym to sobie sprawdzić w telefonie, ale jak się ma w ferworze gry rozłożonych na stole 25 słówek, zanim człowiek posprawdza wszystkie to się zrobi listopad…
Z dziewięciu agentów zginęło tylko dwóch, więc wynik całkiem solidny.
Na moje Othello (które pracowicie rozłożyłem na stoliku obok) parę osób spojrzało z ciekawością. I choć nikt w nie nie zagrał, musiałem z grubsza objaśnić paru ciekawskim co chodzi. Przyniosę na kolejne planszówkowanie za miesiąc, może ktoś zagra.
To ciekawe, chociaż ja czułbym się chyba niekomfortowo gdyby mi ktoś kazał grać w gry w pracy. Nie wiem czy z każdym prywatnie chciałbym grać (mimo, że czuję się tam na gruncie służbowym ok).
Spoko. U nas akcja była całkiem dobrowolna, w zabawie brało udział około 8 czy 9 osób z około dwudziestoosobowego składu ogólnego.