Chyba udało mi się pobić niechlubny rekord na najdłużej czytaną książkę. Zacząłem w okolicy końca lipca zeszłego roku. Teraz mamy drugą połowę marca. Czyli niecałe trzy kwartały.
Mam co prawda wymówkę: dookoła przecież trwa życie i człowiek nie zawsze ma czas na to, żeby sobie na spokojnie usiąść i poczytać.
No ale trzy kwartały? Bez przesady.
Mowa oczywiście o trylogii "Silo" autorstwa niejakiego Hugh Howey, opowieści w dziewięciu tomach. Prywatnie myślę o niej jako o "wełnianej trylogii", bo pierwszy tom nosi tytuł "Wool", a sam materiał, czyli wełna, pojawia się w pierwszych kilku opowiadaniach całkiem często i w najróżniejszych okolicznościach.
O co właściwie chodzi?
Wyobraźmy sobie, że nadchodzi katastrofa, która wybija całą ludzkość. Na przykład wirus albo co gorsza jakieś syntetyczne wojskowe nanogówno niszczące człowieka zanim ten zdąży policzyć do siedmiu. Wiedząc o tym, że nadchodzi, ludzkość postanawia zbudować miejsce, w którym będzie można przetrwać do czasu kiedy katastrofa przeminie. Jak długo? Nie wiadomo. Ogólny pomysł jest taki, żeby wykopać głęboką dziurę, a w środku - ogromny betonowy silos z dostępem do wody (z podziemnych źródeł), z generatorami energii oraz zapasami żarcia na start. Silos tak wielki, że komfortowo może w nim mieszkać kilka, kilkanaście tysięcy ludzi. Silos głęboki prawie na pół kilometra, szczelnie odizolowany od wszystkiego dookoła.
W takim mniej więcej miejscu mieszkają główni bohaterowie pierwszego opowiadania pierwszej książki pierwszego tomu...
Zaraz, co?
No bo tak: tomy niby są trzy, ale tak naprawdę wychodziły one w mniejszych kawałkach przez mniej więcej dwa lata. Ja miałem to szczęście, że upolowałem i przeczytałem od razu całość, ale ci, którzy zaczynali to czytać w 2011 musieli cierpliwie czekać.
Łącznie jest dziewięć książek, fabuła rozciąga się na setki lat, a liczba wydarzeń, bohaterów, ich tajemnic oraz wzajemnych zależności przyprawia o zawrót głowy. Na tysiącu trzystu dwudziestu czterech stronach autor pokazuje nam co mogłoby się wydarzyć, gdyby już doszło do takiego kataklizmu.
Książka jest w konwencji Sci-Fi, jednak samego Fi jest tutaj tyle co kot napłakał. W zasadzie tylko dwie rzeczy przedstawione w książce są dziś nieosiągalne (co nie znaczy, że nie są możliwe w całkiem niedalekiej przyszłości): odmładzające kuracje nanotechnologiczne oraz możliwość hibernowania ludzi.
No dobra, nie chodzi tylko o hibernację, ale jeszcze o możliwość dehibernacji takiej, żeby delikwent przeżył. Coś jakby różnica między lemowską szukanistyką i znalezistyką...
O czym to ja... A, właśnie. Kataklizm, niewielka garstka zakopana w głębokiej dziurze - brzmi jak klasyczne postapo, prawda?
A propos jeżeli lubisz literaturę postapokaliptyczną, polecam śledzić taga "postapo" na blogu Unserious.pl.
Jednak Wełniana Trylogia to coś więcej niż klasyczna postapokalipsa. To głębokie studium ludzkiego zachowania w stadzie, analiza totalitaryzmu oraz pochwała dla ciągłego szukania prawdy, choćby była ona bardzo niewygodna. Jest mnóstwo zmyłek, a kolejne warstwy zamiast odkrywać prawdę...
No dobra, nie chcę za dużo wykrakać w razie jakby co. Wiadomo.
Książkę bardzo polecam. Moja prywatna ocena 9.5/10. Pół punktu urwałem za nieco zbyt moim zdaniem rozwlekły styl pisania - może nie jest to "Nad Niemnem" Orzeszkowej, ale tu i ówdzie jednak przysypiałem.
A jeżeli nie lubisz czytać, ponoć Apple TV zamierza nakręcić serial. Pożyjemy - zobaczymy...
Dwa pierwsze tomy serii można kupić po polsku na przykład tutaj oraz tutaj.
Mało Fi, ale podoba mi się opcja z kuracją odmładzającą.
I widzę, że mam kolejną lekturę do ogarnięcia. 😀